duże: Java JSV JPG
małe: Java JSV JPG
ekran:
podgląd: auto tak nie

Peru, Bolivia




07-03-2009

Ten wyjazd bardzo długo nie mógł dojść do skutku, ale wkońcu udało się - jedziemy!
Niestety czas ograniczony, a plan bardzo napięty. Wszystkiego na pewno nie uda sie zrealizować. Dwa podstawowe punkty to: Machu Picchu i boliwijska pampa.
Na początek długi lot: Warszawa - Londyn - New York - Lima (24 godziny, 4100zł, American Airlines - linie gdzie za piwo każą płacić 6 USD...)





08-03-2009

O szóstej rano jesteśmy w Limie. Od razu wymieniamy trochę dolarów na Sole (1 USD = S/3.15). Pomimo że to niedziela na lotnisku udaje się kupić bilet na dalszy lot - do Cuzco (StarPeru, 139 USD). Do tego opłata wyjazdowa: 6 USD (lot krajowy). Dwie godziny później znów lecimy!
W Cuzco taksówką dojeżdżamy do dworca kolejowego (S/7). Tu okazuje się, że w tym dniu w stronę Aguas Calientes/Machu Picchu w tym dniu już nic nie pojedzie. Cały dworzec jest zamknięty. Jednak chcemy od razu jechać jak najdalej się da. Znajdujemy taksówkę (albo taksówkarz nas...) i za S/50 jedziemy prawie 100km po górach do Ollentaytambo. Już prawie jesteśmy zdecydowani tu zostać, aż (trochę przypadkiem) dowiadujemy się, że owszem, stąd pociągi do Machu jeszcze tego dnia jadą! I faktycznie, udaje się nam kupić bilety na wieczorny pociąg, niby ten tani (backpacker's train) po 31 USD od osoby!
Do wyjazdu zostało kilka godzin, więc jest czas by zwiedzić okoliczne inkaskie ruiny. Wieczorem wsiadamy do pociągu i dwie godziny później jesteśmy w Aguas Calientes. Zatrzymujemy się w pierwszym lepszym hotelu (Hospedaje Jairito, S/15 od osoby, zostaniemy tu 2 noce). Po 38 (!) godzinach podróży wreszcie odpoczynek...





09-03-2009

Ten dzień przeznaczony jest na Machu Picchu (wstęp: S/124).
Wieczorem kupujemy powrotny bilet kolejowy do Ollentaytambo (31 USD). Wyjazd następnego dnia rano.





10-03-2009

Znów dzień podróży. Rano pociąg do Ollentaytambo, dalej collectivo do Cuzco (S/15 na osobę). Tu kupujemy bilet na wieczorny autobus do La Paz (S/60, semi-cama) i zwiedzamy miasto (między innymi Muzeum Sztuki Prekolumbijskiej - S/20 na osobę - nie warto...)





11-03-2009

Około południa dojeżdżamy do La Paz. (Po jakichś 14 godzinach, z czego ponad 2 zeszły na granicy. Tam można bez problemu wymienić pieniądze po kursie takim samym jaki wszędzie później dostawaliśmy w Boliwii: 1 USD = 7 Bolivianos).
Od razu udaje nam się kupić bilety na samolot do Rurrenabaque (Amaszonas, 75 USD). Taksówką jedziemy na lotnisko (50 B), a popołudniem znów lecimy (około 45 minut, 19-miejscowym samolotem). Lądujemy na trawiastym pasie, kwaterujemy się w hostelu (30 B od osoby), robimy szybki przegląd miejscowej oferty i kupujemy 3-dniową wycieczkę na "pampę" (400B + 150B opłaty parkowej). Wieczorem realizujemy talony na darmowe drinki w Mosquito Barze (bo przecież nie mogą się zmarnować :) jakie dostaliśmy wraz z biletami lotniczymi.





12-03-2009

Wstajemy bez pośpiechu, jemy śniadanie i spokojnie czekamy aż pojawi się nasza terenówka którą pojedziemy na pampę. To w końcu Ameryka Południowa, tu nikomu się nie spieszy...
Pada deszcz. Droga rozmyta. Czasem można zobaczyć tukana. Czasem kapibarę. Czasem utopioną ciężarówkę... Pora deszczowa w Amazonii...
Brawa dla kierowcy, który wie co to jazda terenowa! Toyota Land Cruiser też daje radę!
Z terenówki przesiadamy sie na łodzie i płyniemy kilka godzin w górę rzeki, podziwiając, fotografując i filmując przyrodę przesuwającą sie koło nas. Kwaterujemy się naszym "domu na palach", a już po zmroku znów ruszamy łodzią szukać (z powodzeniem!) aligatorów (pomarańczowe oczy świecą z daleka!)





13-03-2009

Drugi dzień na pampie i kolejne obowiązkowe punkty programu - szukanie anakondy (nie znaleźliśmy...) i kąpiel z rzecznymi delfinami (bardzo ciekawskie stworzenia, delikatne, i... chyba faktycznie inteligentne).
Mówią, że gdy w okolicy pływają delfiny to kąpiel jest bezpieczna i nie ma aligatorów ani piranii. Wieczorem, gdy rozmawiamy z właścicielem Sunset Baru (w rzece na palach, a jakże... pora deszczowa przecież) okazuje się, że to chyba nie jest całkiem prawda... A przynajmniej nie gdy woda jest wysoka i brudna... Tak więc... przez godzinę pływaliśmy ze wszystkim co tam w tej wodzie było... Szczęśliwie nic nas nie zjadło :)





14-03-2009

Dzień trzeci na pampie. Wstajemy kiedy nam się już nie chce spać, jemy śniadanie i ruszamy łowić piranie (to kolejny punkt obowiązkowy). Niestety nic nie udaje się złowić na haczyk z kawałkiem mięsa... Wysoka woda, to podobno przez to...
Po obiedzie wracamy tą samą błotnistą drogą do Rurrenabaque i kwaterujemy się w hotelu bez ścian (a przynajmniej bez niektórych - rewelacja!) - Mirador del Lobo, 25B od osoby.





15-03-2009

A za ścianą hotelu której nie ma jest widok na rzekę! Moskitiera (czy też firanka) wisi chyba tylko dla zasady i powiewa z wiatrem. Przez pokój przelatują ptaki! Klimatyzacja :)
Szukamy możliwości powrotu z Amazonii. Opcje są dwie - autobus (przynajmniej 18 godzin jazdy po niepewnych drogach; jedzie do La Paz codziennie o godzinie 11; robimy wszystko by na niego nie zdążyć), albo samolot. Samoloty latają gdy nie pada, a miejsca są w pierwszej kolejności przydzielane tym ktorym loty odwołano. Jednak są wolne miejsca na trzeci lot tego dnia, który albo dojdzie do skutku, albo nie... Szczęśliwie dochodzi! (Amaszonas, znów 75 USD).
Późnym popołudniem wylot i 45 minut później lądowanie na wysokości 4000 mnpm - La Paz. Kwaterujemy się w jakimś Hospedaje (35B od osoby, zostajemy 2 noce). Na następny dzień mamy zaplanowany rafting na rzece Rio Coroico. Niestety jest pora deszczowa, wysoka woda, niebezpiecznie, itd. I nikt raftingu nie organizuje... W zamian kupujemy wycieczkę rowerową - Death Road Downhill (250 B).





16-03-2009

Downhill z 4650 na 1250 mnpm. Dystans: 52km. Poziom trudności: niezbyt duży. Top speed: 58 km/h. Widoki: całkiem całkiem (ale tylko na postojach; jednak downhill po szutrze wymaga patrzenia pod koło...)
Wieczorem kupujemy bilety autobusowe do Puno na następny dzień (50B / os.)





17-03-2009

Wracamy do Peru. Formalności na granicy tym razem idą dość sprawnie. Po południu jesteśmy nad jeziorem Titicaca. Kwaterujemy się za S/35 (na 2 os.) i od razu kupujemy wycieczkę do pływających wysp na następny dzień (S/35 / os.) Później jest czas na spacer, kupno prezentów, muzeum koki, na knajpkę z muzyką na żywo, itp. :)





18-03-2009

Wycieczka na wyspy. Najpierw "Islas Flotantes" zamieszkałe przez ludność "Uros" (bardzo komercyjne...), później Isla Taquile zamieszkała przez ludność Quechua.
Wieczorem wsiadamy do autobusu i ruszamy do Ica (S/120, 17h).





19-03-2009

Do Ica docieramy juz po południu i od razu każemy się wieść taksówkarzowi (S/5) do oazy Huacachina. Nocujemy za S/40 (na 2 os.) Deski sand-boardowe pożyczamy za S/5 :)





20-03-2009

No i kończą się wakacje - trzeba wracać do Limy (autobus co kilka minut, S/20, 5h).
W Limie większość tanich hoteli blisko oceanu jest pełna. Pierwszy raz musimy długo szukać... Ceny też jak na stolicę przystało (30 USD / 2 os).
Następnego ranka (o godzinie 4:00) taxi na lotnisko (S/40), tu pozytywne zaskoczenie - opłata lotniskowa jest wliczona w nasze bilety, i lecimy. Długo. Lima - Miami - New York - Londyn - Warszawa. W Miami jeszcze pogawędka z amerykańskim immigration officerem, znów źle wypełniona rubryka z adresem w USA (ma być: "in transit to Poland"), seria podchwytliwych pytań, welcome to the United States, wziąć bagaż, oddać bagaż, lecieć dalej. Warszawa następnego dnia w południe i... koniec...





Creative Commons License This work by KM is licensed under a Creative Commons Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych 2.5 Polska License.
Based on a work at http://km.apnet.pl